Andreas Küttel to obecnie najlepszy skoczek szwajcarski. Zeszły sezon ukończył na 17 miejscu. Z powodu kontuzji kolana nie wystąpił w majowym meczu skoczków z artystami na stadionie krakowskiej Wisły. Cały czas wspierał jednak swoich kolegów. Jak powiedział Jerzy Engel, w tym roku Küttel pełnił funkcję rzecznika drużyny. W sobotni wieczór (14.05) sympatyczny i zawsze uśmiechnięty zawodnik zgodził się poświęcić nam trochę czasu i odpowiedzieć na kilka pytań.
Skokinarciarskie.pl: Ludzie kojarzą Cię, że jesteś skoczkiem narciarskim, jednak niewiele o Tobie wiedzą. Mógłbyś powiedzieć coś o sobie?

Andreas Küttel: Właśnie skończyłem 26 lat. Gdy spogląda się na mój wiek, można odnieść wrażenie, że jestem już trochę stary jak na skoczka. Wśród skoczków narciarskich ciągle panuje przekonanie, że musisz być młody, jak najmłodszy i wtedy będziesz osiągać sukcesy. W tej dyscyplinie sportu jest w końcu wiele młodszych zawodników ode mnie, ja nie czuję się jednak na swój wiek... Myślę, że jestem osobą bardzo otwartą. Poza skakaniem mam też inne zajęcia, studiuję na kierunku, który ma mnie przygotować do pracy w charakterze nauczyciela wychowania fizycznego. Jestem dumny z tego, że udało mi się połączyć studia ze skakaniem.

Skokinarciarskie.pl: Skoro studiujesz na kierunku bezpośrednio związanym ze sportem, czy myślałeś o zostaniu trenerem skoczków po zakończeniu rywalizacji na skoczniach?

A.K.: Tak naprawdę nie chciałbym uczyć w szkole, dlatego ostatnio podjąłem nowy kierunek, który jest związany z marketingiem i zarządzaniem, a więc biznesem w ścisłym znaczeniu. Moim marzeniem jest powiązanie sportu i marketingu w przyszłej pracy. Na pewno chciałbym robić coś związanego ze sportem, ale niekoniecznie musiałoby to być trenowanie. Startuję już 10 lat w Pucharze Świata i od tego czasu zauważyłem, że jest jeszcze wiele innych rzeczy, które można robić niż nieustannie jeździć wciąż w te same miejsca. Jeśli jednak jakoś zostałbym trenerem, to potrzebowałbym kilka lat by móc się do wszystkiego zdystansować i przygotować do tej pracy. Bezpośrednio po zakończeniu kariery nie mógłbym szkolić młodych... Myślałem też o pracy w mediach. To też mogłaby być jedna z możliwości zatrudnienia po moich studiach. Sport i media to dobre powiązanie. Możliwości w tym zakresie jest wiele...

Skokinarciarskie.pl: Kiedy rozpocząłeś swoją przygodę ze skokami? Od 1991 roku znajdujesz się w kadrze narodowej...

A.K.: Tak... Ale skakać zacząłem o wiele wcześniej, bo już w wieku 7 lat. Dość szybko mogłem rozpocząć skakanie na większych skoczniach: najpierw na K-60, a w wieku 11 czy 12 lat - już na K-90. Będąc jeszcze bardzo młodym zawodnikiem udało mi się też pojechać z oficjalną kadrą na międzynarodowe konkursy. Tak szybkie załapanie się do kadry stało się możliwe, bo w Szwajcarii nie ma zbyt wielu skoczków. W naszym kraju jest na pewno łatwiej się przebić niż gdziekolwiek indziej...

Skokinarciarskie.pl: Porozmawiajmy chwilę o szkołach dla młodych ludzi... Czy w Szwajcarii są organizowane na szeroką skalę programy szkoleniowe dla młodzieży? Jak takie szkoły funkcjonują?

A.K.: Odnoszę wrażenie, że nie ma u nas jakiegoś jasnego i klarownego konceptu. Ja dorastałem w mieście, w którym znajdował się dość dobry klub narciarski. Tam szkolono między innymi skoczków narciarskich i dlatego właśnie zacząłem skakać. Gdybym urodził się w mieście oddalonym o 20 kilometrów, to pewnie zająłbym się hokejem na lodzie albo narciarstwem klasycznym... Tak naprawdę więc o moim losie zadecydował trochę przypadek. Oczywiście moim marzeniem zawsze było latanie, skakanie... W innych krajach jest dużo ośrodków szkolących młodzież, w Szwajcarii jest ich zaledwie kilka. Mamy 5 ośrodków, które starają się zebrać tak wielu ludzi jak to tylko możliwe, ale niestety nie ma wielkiego zainteresowania...

Skokinarciarskie.pl: A ilu ich jest? Możesz podać jakiego rzędu jest to liczba?

A.K.: Trudno powiedzieć... chyba tak około setki. Na pewno w Niemczech czy w Polsce jest ich dużo więcej. W ogóle nie porównuję Szwajcarii do Norwegii, która szkoli prawie 10 razy więcej młodych skoczków niż my. Ale dla mnie to, że mamy tak niewiele skaczącej młodzieży nie jest w tej chwili żadnym usprawiedliwieniem. Muszę skakać najlepiej jak potrafię. Być może to zachęci kogoś do rozpoczęcia uprawiania tej dyscypliny.

Skokinarciarskie.pl: Jakie jest zainteresowanie skokami w Szwajcarii? Czy dużo ludzi ogląda skoki w twoim kraju?

A.K.: Jesteśmy postrzegani jako kraj otwarty na narciarstwo. Ale dominuje narciarstwo alpejskie. Po olimpiadzie w Salt Lake City ta sytuacja trochę się zmieniła. Simon Ammann zdobył dwa złote medale i w każdej gazecie można było znaleźć obszerne relacje. Największe stacje telewizyjne zakupiły prawa do nadawania wszystkich konkursów skoków narciarskich. W tej chwili ludzie nadal są zainteresowani tą dyscypliną, oglądają transmisje, czytają gazety, ale tylko gdy skaczemy dobrze. [z uśmiechem] To jest nawet dobra sytuacja dla skoczka: kiedy skaczesz bardzo dobrze to możesz stać się popularny, a kiedy źle - nikt nie będzie cię dołował ani wywoływał na tobie presji...

Skokinarciarskie.pl: A teraz, trzy lata po olimpiadzie, kiedy wracasz do Szwajcarii jesteś rozpoznawany na ulicach?

A.K.: Nie. Tylko w moim rodzinnym mieście - Einsiedeln, które ma około 8 tysięcy mieszkańców. Każdy zna tu każdego, wszyscy mówimy sobie "dzień dobry" na ulicy. Dla mnie to jednak dobra sytuacja, bo gdy wracam mogę spokojnie oddać się studiom. Jestem wtedy zwykłą osobą. Dobrze jest poruszać się po ulicach nie będąc jednocześnie przez wszystkich obserwowanym. Tym bardziej, że właśnie kończę studia, jestem na piątym roku...

Skokinarciarskie.pl: W Polsce też studia trwają pięć lat. Czy na Twoim kierunku pisze się pracę magisterską?

A.K.: Kiedyś nie trzeba było pisać pracy. Był normalny zawód - po prostu nauczyciel wychowania fizycznego. Teraz jest to już niemożliwe. Sport jest powiązany z nauką. Muszę napisać około 70-stronicową pracę dyplomową by zaliczyć studia. Cykl studiów jest oparty na dwóch częściach. Połowa zajęć składa się z dyscyplin sportowych takich jak siatkówka, piłka nożna, pływanie, lekkoatletyka. Poza tym na studiach obowiązuje też część teoretyczna związana z tymi dyscyplinami - trzeba zapoznać się z zasadami każdej gry i wiedzieć jak jej nauczyć oraz jak prowadzić zajęcia z młodzieżą. Drugą część studiów stanowią luźno powiązane ze sportem przedmioty, jak biologia, anatomia, psychologia, biomechanika. Studia są więc urozmaicone i dosyć interesujące. Oczywiście każdy przedmiot kończy się egzaminem.

Skokinarciarskie.pl: Wróćmy jednak do poprzedniego tematu. Mówiłeś, że w Szwajcarii ludzie raczej cię nie rozpoznają. A jak jest w Polsce?

A.K.: Polacy zawsze wiedzą, że skoczkowie są w pobliżu. Tak dzieje się na przykład w Zakopanem. Wtedy jestem rozpoznawany. Znają mnie, moje imię. Jestem zaskoczony, że polscy fani tak wiele o nas wiedzą. Ludzie znają nawet nazwiska trenerów, zawodników z drugiej drużyny, wszystkie wyniki. Moim zdaniem właśnie w Polsce istnieje teraz największy krąg ludzi, którzy są zainteresowani tą dyscypliną i czerpią z tego ogromną przyjemność. Właśnie dlatego uwielbiam tu przyjeżdżać. Staram się was odwiedzać kiedy tylko mam okazję...

Skokinarciarskie.pl: A czym różnią się polscy fani od szwajcarskich?

A.K.: W Polsce Adam jest tak ważną postacią dla całego narodu, że to głównie dla niego przychodzą ludzie. Zabierają ze sobą flagi, trąbki i inne gadżety. Wiwatują na jego cześć. W Szwajcarii ludzie przychodzą na skocznię, oczywiście chcą byś był najlepszy, ale nie są zorganizowani, nie przychodzą z flagami i nie tworzą takiej atmosfery. Szwajcarzy są tylko zainteresowani sportem. W Polsce istnieje coś ponad to, coś co trudno opisać.

Skokinarciarskie.pl: Niemiecki skoczek Alexander Herr powiedział kiedyś w Zakopanem, że polscy fani są bardziej entuzjastyczni niż niemieccy...

A.K.: Tak, to prawda. Polscy fani potrafią cały dzień stać na skoczni oczekując na konkurs i dobrze się przy tym bawić. Czasami już o 6 rano słyszę trąbki na ulicach, Szwajcarzy nigdy tak nie czynią. Ludzie przychodzą na skocznię, oglądają zawody, mówią, że im się podobało i idą do domu.

Skokinarciarskie.pl: Polska i Niemcy stale konkurują ze sobą o miano najlepiej zorganizowanej imprezy. Jak Ty oceniasz, odbierasz niemieckie i zakopiańskie konkursy. Czym się różnią?

A.K.: Naprawdę ciężko powiedzieć... Dla mnie Turniej Czterech Skoczni jest bardzo ważny. Ma wielką tradycję. Osiem czy dziewięć razy brałem w nim udział, ale Zakopane i Willingen są moimi ulubionymi miejscami. Są całkowicie różne, ale w obu przypadkach czujesz, że jesteś dumny, że wykonujesz ten zawód. Widzisz, że tylko kilku ludzi może to robić, a ja jestem jednym z nich. Ludzie oklaskują twój występ. Uważają, że skacząc na skoczni robisz coś naprawdę cudownego. I to tworzy we mnie pozytywne uczucia. Kiedy trenujesz tyle lat, a potem przyjeżdżasz do tych miejsc, by pokazać co ten trening dał, takie odczucie jest jak nagroda za wieloletni wysiłek...

jutro druga część wywiadu...

(rozmawiała Katarzyna Kajzerek)