Marius Lindvik wyrasta w tym sezonie na specjalistę od wielkich imprez, a w ten weekend stał się także znakomitym lotnikiem. Dziś został mistrzem świata w lotach, na dodatek uczynił to na własnej ziemi...
Przed mistrzostwami świata Lindvik kojarzył nam się przede wszystkim z mistrzostwem olimpijskim i zwycięstwami w siedmiu konkursach Pucharu Świata - w tym dwóch w Zakopanem. Od tego weekendu zapamiętamy go również jako mistrza świata w lotach narciarskich.

A przecież dotychczas Lindvik z tą specjalnością miał niewiele wspólnego - startów na mamucich skoczniach miał niewiele i choć w czołowej dziesiątce zawodów Pucharu Świata był już ponad czterdzieści razy, to tylko raz miało to miejsce na tak wielkim obiekcie. Wiele mówi też fakt, iż w poprzednich mistrzostwach (Planica 2020) w ogóle nie wystąpił, bo nie czuł się na siłach...

- W tym roku czuję się znacznie pewniej, nie obawiam się skoków. Włożyłem wiele pracy - zarówno nad stroną fizyczną, jak i psychiczną - aby dobrze się przygotować - przyznał Lindvik.

Norweg objął prowadzenie już po pierwszej serii konkursowej i utrzymał je do końca. Mimo wszystko po pierwszym dniu rywalizacji bukmacherzy głównego faworyta widzieli w Stefanie Krafcie. Lindvik wytrzymał presję, pokazał świetne skoki i wygrał.

- Wiedziałem, że walka będzie wyrównana, ale udało mi się nie myśleć o wyniku i skupić wyłącznie na moich skokach. To zadziałało - oba moje skoki były dobre. Jestem naprawdę szczęśliwy!

Co ważne, zwycięstwo przyszło na własnej ziemi i przed własną publicznością, która tłumnie zgromadziła się pod Vikersundbakken:

- To smakowało wspaniale. Bardzo się cieszę, że pod skocznią było tylu kibiców - wtedy radość z dalekich lotów jest jeszcze większa - zakończył Lindvik.