Dzisiejszy konkurs w Lahti był dla Polaków jednym z mniej udanych w tym sezonie. Naszych reprezentantów stać na dobre skoki, ale zdecydowanie brakuje im regularności...
Po bardzo udanych kwalifikacjach przyszła pora na słabszy konkurs. W tym sezonie tylko dwukrotnie Polacy zdobyli mniej punktów do klasyfikacji generalnej - miało to miejsce w Niżnym Tagile, gdzie jednak zabrakło naszych liderów.

Co więcej - od listopada nie zdarzyło się, by w czołowej dziesiątce w ogóle nie było Biało-Czerwonych. Najwyżej - dopiero na jedenastym miejscu - uplasował się Piotr Żyła. Ten sam, który dwie godziny wcześniej triumfował w kwalifikacjach...

- Fajnie wygrać też kwalifikacje, już dawno się to nie zdarzyło. Ten skok był naprawdę fajny, później było już gorzej. Brakowało mi płynności. Ale nie jest źle. Byłem dobrze przygotowany, fajnie się czułem - komentował Żyła. - Poziom zawodów był dość dobry, wyrównany - poza liderem, który za daleko skoczył i odpadł, było ciasno. Pasowałoby skoczyć trochę lepiej, jak w kwalifikacjach - można by było się przesunąć. Tak jednak bywa w skokach.

W połowie drugiej dziesiątki zakończył zawody Andrzej Stękała, który najwyraźniej czuł się nieco przygnębiony fińską pogodą i atmosferą...

- Pozytywny dzień, brakowało tylko takiej energii. Dobrze, że w gorszym dniu bez problemu punktuję - i to solidnie. To dalej idzie w dobrym kierunku. Skoki były całkiem w porządku, po prostu zabrakło trochę energii. Trzeba dalej robić swoje. Co ma powiedzieć Lindvik? Ostatnio wygrał, dzisiaj go nie było. Takie są skoki, trzeba to przyjąć na klatę. Sezon nie kończy się dzisiaj - przypomniał zawodnik z Dzianisza.

Oczko niżej - na szesnastym miejscu - sklasyfikowano Kamila Stocha:

- Nie mogę mówić, że było fatalnie, źle i tak dalej. Robię to, co lubię; robię to całkiem nieźle. Wiadomo, że chciałoby się więcej, ale czegoś zabrakło - właściwie nie wiem czego, bo w moim odczuciu te skoki były OK. Coś jednak nie zagrało, nie chciało w drugiej części lotu odlecieć - tam, gdzie zwykle łapię wysokość, zacząłem opadać. Trzeba na spokojnie usiąść i poszukać, co mogę zrobić lepiej i poprawić to przed kolejnym weekendem.

Dwukrotnie za 120. metrem lądował Jakub Wolny - to dało mu lokatę z dwiema dwójkami:

- Moje skoki były w miarę solidne. W drugiej serii myślałem, że odlecę dalej, ale mnie wycofało - skwitował krótko.

Tuż za Wolnym uplasował się Dawid Kubacki, który w finale - po lądowaniu na 119. metrze - zaliczył spory spadek:

- Mało tych metrów. Myślę, że po tych zawodach będę miał sporo materiału do analizy. To nie były skoki, z których jestem zadowolony. Skoki były niestabilne - zdarzały się lepsze, ale częściej były te gorsze. Stabilizacji nie widać, ale czasem brakuje do niej niewiele - wystarczy jeden impuls, który zaskoczy. To jednak jeszcze nie dzisiaj - będę musiał poczekać przynajmniej do kolejnych zawodów.

Regres - choć nie aż tak spektakularny - w porównaniu z pierwszą serią zaliczył także Aleksander Zniszczoł. On jednak dostrzega pozytywy:

- W drugiej serii popełniłem mały błąd w pozycji, wycofało mnie przed odbiciem i przez to nie poszło prosto. Próbowałem też nowej rzeczy (ułożenie głowy przy ruszaniu z belki) - coś zadziałało, coś do utrwalenia i jedziemy dalej - mówił uśmiechnięty wiślanin.

Do kolejnych zawodów polscy skoczkowie i sztab muszą parę rzeczy przemyśleć, co podkreśla trener Michal Doležal:

- Nie skończyło się tak, jak chcieliśmy. Przez ostatnie trzy weekendy w niedzielę idzie nam trochę gorzej; soboty wyglądają lepiej. Musimy to przedyskutować. Nie możemy panikować. Skoki wyglądają dobrze, ale brakuje "powera", zdecydowanej mocy. Technicznie nie ma wielu błędów - zakończył optymistycznie Czech.

Do Willingen Polacy udadzą się w składzie: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Andrzej Stękała, Jakub Wolny, Aleksander Zniszczoł i Klemens Murańka. Ten ostatni zastąpi Pawła Wąska.