Wczoraj Niemiec o włos pokonał Norwega, dziś Norwegowie rzutem na taśmę wygrali z Niemcami. Końcówka drużynowego konkursu mistrzostw świata w Planicy dała Norwegom wiele emocji i satysfakcji...
Dzisiejszy konkurs w Planicy był niezłym dreszczowcem. Sytuacja zmieniała się dynamicznie - prowadzenie na zmianę obejmowały ekipy Norwegii, Polski i Niemiec, a gdy wydawało się, że wszystko się ustabilizowało, mieliśmy trzęsienie ziemi.

- To szaleństwo. Nie potrafię opisać swoich emocji, przez cały konkurs były ogromne. To była bardzo ciężka walka - mówił Daniel Andre Tande, po którego skokach Norwegia wychodziła na prowadzenie. - To prawdopodobnie najtrudniejsza rzecz, jaką przeżyłem. Czuję wiele dziwnych emocji.

Były indywidualny mistrz świata w lotach podkreśla, że ani na chwilę nie utracił wiary w sukces:

- Przed ostatnim skokiem byliśmy tylko czternaście punktów za Niemcami, a w lotach to jest nic. Granerud w serii próbnej miał taką przewagę nad Geigerem, więc wiedzieliśmy, że może to zrobić. Wierzyliśmy, ale i tak było bardzo nerwowo.

Pewny siebie był też wspomniany Halvor Egner Granerud, dla którego dzisiejsze zwycięstwo było tym słodsze, że wczoraj z Geigerem minimalnie przegrał:

- Gdy zobaczyłem, że tracimy czternaście punktów, musiałem dać z siebie wszystko. Wziąłem rewanż. To miłe. I magiczne.

Norweg startował ze skróconego rozbiegu - podobnie jak Niemiec. Jemu jednak - w przeciwieństwie do rywala - udało się utrzymać w powietrzu odpowiednio długo, by dostać rekompensatę punktową za niższą belkę:

- Nikt nie mógł wyobrazić sobie takiego scenariusza. Skoczyłem dalej, a Alex pokonał Stefana Horngachera w strategicznej rozgrywce na trybunie trenerskiej.

Obrońcy tytułu przeżyli jednak trudniejsze chwile po drugim skoku Johanna Andre Forfanga, który był dziś najsłabszym ze zwycięskiej drużyny. 25-latek sam był bardzo rozczarowany:

- Przeżyłem straszny czas w szatni, nie chciałem wychodzić, miałem wyrzuty sumienia. To, że stanąłem na najwyższym stopniu podium, zawdzięczam temu, że jestem w najlepszej drużynie na świecie - podkreślił, jednocześnie przyznając: - W ostatnim czasie nie spałem dobrze, wiedząc, że inni skaczą dobrze, a ja niekoniecznie - dlatego bardziej się stresowałem. Mój skok w pierwszej serii był w porządku, w drugiej - niestety nie. Ale jesteśmy mistrzami świata i to jest najważniejsze!

Być może na najwyższym stopniu podium stanąłby kto inny, gdyby nie obniżenie belki startowej na prośbę Alexandra Stöckla:

- Chcąc walczyć o złoto, musieliśmy zaryzykować, aby uzyskać dodatkowe punkty. Poszliśmy na całość, ale po tym weekendzie wiedzieliśmy, że Halvor może dokonać czegoś wielkiego - mówił trener Norwegów. - Myślę, że przybyło mi siwych włosów. To były całkowicie niesamowite mistrzostwa, przy tym napięciu do ostatniego skoku. Nic nie było pewne ani wczoraj, ani dzisiaj, musieliśmy czekać na wyświetlenie końcowego wyniku, zanim wiedzieliśmy, kto wygrał - i to sprawia, że nasz sport jest tak interesujący. Przy tak dalekich skokach, tak wielu różnych sportowcach, jest tak blisko.

Austriak był pełen podziwu dla Graneruda, który wyrósł na lidera kadry:

- Wczoraj przez chwilę Halvor był bardzo rozczarowany - i ja to rozumiem, był przecież tak blisko złotego medalu. Wkrótce jednak bardzo cieszył się ze srebra. Później poszedł spać, a dzisiaj postępował zgodnie z tą samą procedurą, co każdego dnia - wstał rano, przygotował się do zawodów, pojechał na konkurs i wykonał swoje zadanie. To nie tak, że miał w ręku srebrny medal i wystarczy; przeciwnie - pracował jeszcze ciężej - chwalił podopiecznego.

Dla Norwegów to już piąty złoty medal drużynowego konkursu o mistrzostwo świata w lotach - na osiem edycji, podczas których rozgrywano tę konkurencję. Jaki jest przepis na sukces?

- Ciężko wytłumaczyć dominację Norwegów w lotach, ale mamy bardzo doświadczonych zawodników; mieliśmy też szczęście, bo Halvor jest teraz w fantastycznej formie, a reszta drużyny też wykonała dobrą robotę. Wciąż pracujemy, każdego dnia, by podnieść swoją dyspozycję, poprawić technikę - i to działa. To nie tak, że przyjechaliśmy tutaj i pozwoliliśmy chłopakom skakać - to praca w każdej minucie, do samego końca konkursu - tłumaczył.

Na koniec trzeba podkreślić, że norwescy skoczkowie w najbliższym czasie chyba nie muszą martwić się o warunki do przygotowań - dzisiejszy konkurs podkreslił, że dyrektor sportowy w norweskiej federacji - Clas Brede Braathen - jest w świetnej formie:

- To był test dla mojego organizmu. Mogę powiedzieć, że nie mam żadnych problemów z sercem - w innym przypadku byłbym już skończony - stwierdził z uśmiechem Braathen.