Przed rokiem Frank Löffler został dyscyplinarnie wyrzucony z kadry niemieckiej (przyczyn nie podaję, bo - jak już pisałam - do dziś są one niepewne, istnieje kilka wersji). Zimą jego konflikt z trenerem Steiertem jeszcze się zaostrzył wskutek jego krytyki - skoczek nie szczędził cierpkich słów systemowi, który mógłby pewnie nazwać systemem głodzenia zawodników. Mistrzostwa Niemiec miały być jego wielką szansą, okazją powrotu w wielkim stylu. Kolega, Georg Späth, zaryzykował wręcz, twierdząc, że Löffler ma szansę wygrać - jak należy się domyślać, powodami mogłyby być po pierwsze pochodzenie z klubu, w którym rozegrano mistrzostwa, po drugie wola walki...
Späth był złym prorokiem. Löffler wiedział, o co walczy i właśnie ta świadomość, ta wola go sparaliżowała. Gdyby uzyskał dobry wynik, Niemiecki Związek Narciarski musiałby to zauważyć. Deklarowano wręcz wprost, że w takiej sytuacji skoczek będzie mógł liczyć na razie na wystawienie do zawodów COC. Löffler stracił tę szansę, uzyskując dwa razy jedynie 113,5 m i zajmując dopiero 18. miejsce. Jak sam mówi, był "podniecony, zmotywowany do granic możliwości i siłą próbował wywalczyć dobry rezultat". Rozejmu z trenerem też nie było.
Od roku nie brał udziału w większych zawodach, a przed dwoma laty był mistrzem Niemiec. Już w 2000 r. był 10. w Letnim GP, uchodził za obiecującego skoczka, jest w końcu wnukiem znanego przed laty Seppa Weilera... Teraz to wszystko nagle się urywa. Löffler waha się jeszcze, ale istnieje spora obawa, że zdecyduje się na zakończenie kariery. Byłby kolejnym skoczkiem po choćby Kimie-Roarze Hansenie, który decyduje się na to w naprawdę młodym wieku: ma obecnie 25 lat. "Nie widzę światła w tunelu", mówi zawodnik.
Michael Möllinger, który razem z nim został wydalony z drużyny, został dopiero co mistrzem Szwajcarii, swojej drugiej i nowej ojczyzny. Löffler - wkutek wybryku? nieszczęśliwego zbiegu okoliczności? - zaprzepaścił swoją karierę. Nie pierwsza to zawiedziona sportowa nadzieja. Ale przykro i tak.