Takiego początku sezonu nie spodziewała się ani Špela Rogelj, ani nowy szkoleniowiec Słowenek Sten Baloh. Dwudziestolatka zaskoczyła wszystkich, ale najbardziej samą siebie...
Przed startem w Lillehammer spodziewano się, że liderką zespołu prowadzonego przez Stena Baloha pozostanie Maja Vtić. Jednak to dwudziestoletnia Rogelj pokonała wszystkie rywalki. Słowenka po pierwszej serii była czwarta, przegrywała przede wszystkim z utytułowanymi i doświadczonymi ikonami skoków narciarskich kobiet - Danielą Iraschko-Stolz oraz Sarą Takanashi, ale osiągając w drugim skoku 99 metrów wywalczyła swoje pierwsze zwycięstwo w karierze.

- Jestem zaskoczona. Nie dociera jeszcze do mnie, co osiągnęłam. Wiedziałam, że jestem w stanie dobrze skoczyć, ale tego nie spodziewałam się nawet w snach - powiedziała po tym, jak stanęła na najwyższym stopniu podium.

- Dla mnie to był konkurs jak konkurs - z tym wyjątkiem, że byłam w nieco lepszym położeniu. Takiego sukcesu przed tymi zawodami nie oczekiwałam - szczególnie że wcześniej nie skakaliśmy na śniegu. W czwartek widziałam, że ze skoku na skok idzie mi coraz lepiej, dlatego chciałam tylko spokojnie skoczyć. I to zadziałało. Jestem na właściwej drodze. Zawsze chciałam stanąć na najwyższym stopniu podium przed Sarą i Danielą, a teraz mi się to udało. Mam wielką motywację na dalszą część sezonu. Ale trochę mi żal, że kolejne zawody mamy dopiero w styczniu, choć dzięki temu mamy czas, aby spokojnie się przygotować. Podejrzewam, że i moje koleżanki będą gotowe, aby odpowiedzieć. Nie planuję specjalnego świętowania, bo muszę dalej trenować, przede wszystkim w Planicy - mówiła dwudziestoletnia Słowenka.

Špela Rogelj zapewnia, że nie osiądzie teraz na laurach. Dzięki zwycięstwu ma jeszcze więcej chęci do dalszych treningów:

- To zwycięstwo nie będzie dla mnie presją, ale zachętą. Nie zostaje mi nic innego, jak ciężko pracować. Od dłuższego czasu chciałam stanąć na podium i w końcu się tego doczekałam. Niezwykle miłe uczucie, gdy stoisz na miejscu dla zwycięzcy - stwierdziła skoczkini SSK Costella Ilirija.

Dla Stena Baloha konkurs w Lillehammer był debiutem w Pucharze Świata kobiet w roli trenera. Były trener słoweńskich kombinatorów wielokrotnie przyznawał, że praca z dziewczętami to zupełnie inne wyzwanie. Na wieży trenerskiej, podobnie jak na konferencji prasowej przed inauguracją sezonu, Baloh wystąpił w damskiej peruce z warkoczami - na znak jedności ze swoimi podopiecznymi.

- Pierwszy konkurs sezonu zakończyliśmy zwycięstwem. To, co się wydarzyło, przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony i chwała Bogu, że w pozytywnym sensie. Po cichu liczyłem, że wszystkie dziewczyny będą w finale i jedna w dziesiątce, ale okazało się inaczej. Na śniegu oddaliśmy sześć skoków i sięgnęliśmy po zwycięstwo. Nie powiem, że to fenomen, ale pokazaliśmy tym, że jesteśmy dobrze przygotowani i mamy odpowiednią atmosferę w drużynie. Widziałem, jak pozostałe dziewczyny szalały z radości ze Špelą - tak jakby wszystkie wygrały - mówił szczęśliwy szkoleniowiec.

Kolejne zawody Pucharu Świata kobiet odbędą się dopiero 10 i 11 stycznia w Sapporo:

- Jedziemy do domu, gdzie będziemy czekać na śnieg. Zdaję sobie sprawę, że po takim sukcesie oczekuje się wiele, ale my w spokoju przygotujemy się do kolejnych zawodów. Jeśli będziemy w tym sezonie jeszcze świętować, to będzie bardzo dobrze. Dziewczynom ufam i wierzę w nie. Pozostałe zawodniczki będą iść do przodu. Jeśli jednak Špela zostanie tam, gdzie teraz kończyła, to też oczywiście będzie w porządku - żartował Baloh.