Sobotnie zwycięstwo Iriny Awwakumowej było pierwszym w historii rosyjskim triumfem w Pucharze Świata w skokach narciarskich. Wygrana była tym ważniejsza, że odniesiona przed własną publicznością.
- Jestem bardzo szczęśliwa - wykrzyczała po zawodach Rosjanka. - To moja pierwsza wygrana na tym poziomie. Cieszę się tym bardziej, że wygrałam u siebie, przy wielkim wsparciu swoich kibiców.

Awwakumowa już dzień wcześniej stanęła na najniższym stopniu podium. Taką samą lokatę zajmowała na półmetku sobotniego konkursu, jednak drugi skok (101,5 m - najlepsza odległość zawodów) pozwolił jej przesunąć się na pierwsze miejsce. Rosjanka przełamała wreszcie nieprzerwaną dotychczas serię zwycięstw Sary Takanashi.

- Sara w ogóle nie czuła się zbyt dobrze na skoczni w Czajkowskim. Ale szczerze mówiąc, nie miałam nawet świadomości, jak skoczyła, które zajmuje miejsce. Wiedziałam tylko, że prowadzi Coline Mattel, a druga jest Carina Vogt. Mając na uwadze wczorajsze doświadczenia, nie chciałam wcześniej myśleć, czego mogę dokonać - tłumaczyła. - Dzisiaj nieco zaryzykowałam, ale nie pokazałam jeszcze maksimum moich możliwości - nadal mam zapas!

Już za miesiąc w ojczyźnie Awwakumowej rozpoczynają się XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Wygrana w Czajkowskim dobrze wróży...

- Przed sezonem przygotowywałam się, myśląc głównie o Igrzyskach - i wygląda na to, że forma przyszła. Nie mogę obiecać medali, ale chciałabym być w czołowej dziesiątce lub szóstce. Tak, skromnie - ale lepiej założyć sobie taką lokatę i uplasować się wyżej, niż się rozczarować.

- Startowałam w Soczi podczas październikowych mistrzostw Rosji, wcześniej byłam tam też na zgrupowaniu. Sprawdziłam skocznię, ale nie mogę powiedzieć, że ją poznałam. Nie mogę jej porównać do obiektu w Czajkowskim - nigdzie nie skacze się tak samo, wszystkie skocznie czymś się różnią - zakończyła.