Prezentujemy drugą część trzynastozgłoskowca na cześć Adama Małysza, autorstwa Marka Zająca, który opisuje karierę naszego Mistrza.
Adameusz Część II.
Rok dwa tysiące pierwszy, rok chleba i wina.
Boski jego początek, równie piękny finał.
O początku już było, teraz zaś o końcu
Parę zdań myślę skrobnąć. W glorii oraz w słońcu
Rozpocząłem ów sezon Bogiem obwołany.
Wszyscy w pas się kłaniali. Potężne rydwany
Austriaków i Niemców stanęły naprzeciw
Żeby mi stawić czoła. Zawzięci jak dzieci
Kiedy to w piaskownicy każde babki stawia
I patrzy wilkiem na Cię gdy swoje poprawiasz.
Lałem ich wszystkich w grudniu jak w bęben, przyznaję
Dziewięć startów – sześć zwycięstw. Sprawozdanie daję
Niedokładne, bo pierwsze były dwie wygrane
W listopadzie. Nieważne. To był „Rok z Adamem”.
Przyszedł ostatni konkurs. By nie było nudnie
Oraz widząc, że Niemiec z zawiści wręcz chudnie,
Nie wygrałem zawodów dając mu zwyciężyć.
Atoli się Hannawald zaczął w sobie prężyć
I widząc, że raz wygrał, wszystkie cztery razy
Sobie na to pozwolił w Turnieju Włodarzy.
Pobił był wtedy rekord do dziś nie zrównany
Ale każdy by pobił będąc tak naćpanym.
Za wiele tego było. Tupnąłem więc nogą
On zaś w moim Zakopcu z lekka skulił ogon.
Miało wkrótce rozstrzygnąć się kto w skokach rządzi.
Jechaliśmy do USA, w igrzyskach rozsądzić
Rzecz. Na to wyglądało, że mimom zwyciężał
Przez cały rok poprzedni, mojego oręża
Nikt nie brał tak poważnie jako formy Svena.
On zaś hardo spozierał z miną supermana
Łypiąc wzrokiem zabójczym to w lewo, to w prawo
Wyglądało jak gdyby na świat parol zagiął.
Miałem pecha w konkursie, ledwiem się wybawił
Z leja, który Kasai padając zostawił,
A nikt go nie posprzątał. Tego leja znaczy.
Poległem ignorancją jankeskich działaczy.
Choć skoczyłem najdalej, trzeci tylko byłem.
Ale z medalu strasznie wtedy się cieszyłem.
A Hannawald też karpia zrobił (albo suma?)
Bo mu Ammann wyskoczył (niczym z majtek guma).
Leżał jeszcze w szpitalu w poprzednią niedzielę.
Nikt wśród skoczków go nie znał. No, poza Kuettelem.
Ale po Salt Lake City, przyznać musi każdy,
Szwajcar vel Harry Potter miał już status gwiazdy.
Drugi medal przywiozłem jeszcze z Ameryki.
Srebrny. Byłem szczęśliwy. Choć różne ludziki
Kręciły nosem na to. Każdy pragnął złota.
Rozbudziłem apetyt. Więc też nie dziwota.
Po igrzyskach znów Puchar. Broniłem przewagi
No i jej wybroniłem. To ogromnej wagi
Był sukces, prawdę mówiąc. Kryształowa Kula
Drugi raz z rzędu moja. Choć niepełna pula
W tym dość trudnym sezonie była mym udziałem
I nie wszystko tak poszło jako tego chciałem
To ostatnie słowo do mnie należało
(Chociaż, prawdę rzekłszy, mnie wciąż było mało).
Sezon dwa tysiące dwa na trzy, Drodzy Moi,
Nie wiem czemu właściwie, wielu niepokoił.
Szczególnie na początku, kiedym nie wygrywał.
Chociaż przecież na podium miejsca żem zdobywał.
Kibic ma to do siebie, że się przyzwyczaja
Do zwycięstw strasznie szybko. I potem są jaja
Bo nawet jakeś drugi, to już kręci nosem
I niezadowolenie wydaje półgłosem,
A co dopiero wtedy gdyś jest poza pudłem.
Każde więc czwarte miejsce uważa za nudne,
Piąte za takie sobie, szóste za porażkę.
Każda lokata mniej, to (według niego) fiaskiem
Zakończone zawody. Tak przyzwyczaiłem
Ludzi w poprzednich latach. Stąd bardzo niemiłe
Reakcje wielu osób na brak mych wygranych
Tajner zaś był co tydzień przed ekran wzywany
I do spowiedzi chodził do Kurzajewskiego
Tłumaczyć narodowi „po co i dlaczego”.
I tak do mistrzostw świata we włoskim Predazzo.
Tam dopiero nastroje zmieniły się bardzo
Bom bezapelacyjnie i dwukrotnie wygrał.
Skakałem jak natchniony, naprawdę. Obydwa
Razy. Powiedzieć muszę, że się tu spełniłem
Wspaniały wynik z Lahti przecież poprawiłem.
No i dwa razy stając na najwyższym pudle
Dołączyłem do grona tych, co mają dublet,
Których wynik nad innych grubo wyżej wzlata.
To już nie są przelewki. To mistrzostwo świata!:)
Wąskie to grono, jak wiem. Aschenbach, Napalkow,
I jeszcze Bjoern Wirkola. Oni bardzo dawno
Wygrywali podwójnie. Mało kto pamięta.
Teraz ich czasem w TV odkurzy od święta
Któryś z komentatorów. Cieszę się niezmiernie
Że, z racji porównań, znowu o nich będzie.
Wracając do meritum. Otrzymałem kopa
W Predazzo tak mocnego, że każdego chłopa
Natchnął by do wygranych, a cóż mnie dopiero.
Wygrałem tedy w Oslo, a w Lahti 2:0.
W Planicy dopełniłem reszty formalności
I mogłem iść przyjmować szturmujących gości,
Których mnie nachodziły wręcz całe tabuny
Większych tłumów nie było nawet za komuny
Gdy upadała (pewno pomnicie niektórzy).
Nikt nie myślał, że niebo może się zachmurzyć
Nade mną już rok później. Zanim to zrobiło,
Peanom i wiwatom wciąż końca nie było.
Pierwszy to raz w historii jeden gość trzykrotnie
Puchar Świata wywalczył pod rząd. Bezpowrotnie
Do lamusa wrzuceni zostali podwójni
Zwycięzcy tej batalii. Statystycy czujni
Co prawda zaraz wnieśli swoje zastrzeżenie
Że Nykaenen o jedno więcej „zwyciężenie”
Ma na swoim liczniku. Lecz przecie nie z rzędu.
Więc pełno zaraz wieców oraz innych spędów
Z moją skromną osobą cały rok robili.
Zeszło prawie do zimy. I mnie rozbroili.
Sezon zacząłem dobrze, potem było gorzej.
Ani razum nie wygrał. W UeSA, w ferworze
Walki oraz emocji, błąd przy lądowaniu
Kosztował. Sezon z głowy. Lecz nie na szemraniu
Się to wszystko skończyło. Przyszedł trener nowy.
Jak to mówią: globtroter. Czyli człek światowy.
Heinz Kuttin. Niezły w sumie. Miał sporo pomysłów.
Jednakże dużą część z nich wziąć trzeba w cudzysłów.
Zajeździł mnie Heinz Kuttin. Początek miał dobry.
I koniec. Gorzej z środkiem. Środek był jak z „Kobry”.
Odniosłem, fakt, pięć zwycięstw za jego kadencji.
Był bardzo pracowity, miał sporo inwencji.
Jak mówi jednak Biblia: „poznasz po owocach”
A owoców nie było. Nie spali po nocach
Martwiąc się sytuacją niektórzy kibice
Dzieci się zamartwiały oraz ich rodzice.
Wszyscy byli w konfuzji. Nieomal kraj cały.
Bo bez formy ich idol i mistrz. Adam Małysz.
W Oberstdorfie porażkę naród jakoś przełknął
Ale po Pragelato nikt nawet nie kwęknął
Kiedy Tajner Kuttina na zieloną trawę
Wysłał, aby ten na niej dokończył biesiadę,
Którą nam był zgotował. Tajner, prezes nowy,
Gdzie trzeba to podzwonił i miał plan gotowy.
Stwierdził, że pozostawił Austriak klepisko
A to naprawić może tylko imć Lepistoe.
Nie zgadzam się z Tajnerem, hm, co do klepiska
Natomiast twierdzę jedno. Moja wiedza wszystka
Każe mi tak napisać o ruchu Apolla:
To był najlepszy z ruchów jaki gość wykonał.
Z Lepistoe odetchnąłem. Wręcz odżyłem, powiem.
Odpuścił trening siły, świeżość cenił bowiem.
Wtedy przynajmniej. Teraz szło nam jak nóż w maśle
Czułem się doskonale. Jak pierniki w Jaśle.
O, przepraszam. W Toruniu. Pomyliłem grody.
(Ze względu na rym, druhu. Domyśliłeś, młody?)
Z Finem razem przez sezon przeszliśmy jak burza.
Krótko, bo nie zamierzam długo się wynurzać:
Dziewięć zwycięstw w sezonie, cztery miejsca trzecie,
Mistrzostwo świata oraz czwarte miejsce na świecie
Uzyskane w Japonii, w szczęśliwym Sapporo.
W drugiej części sezonu byłem innych zmorą.
Gdzie się nie pojawiłem, w cuglach wygrywałem.
I nie o żaden centymetr albo o kawałek.
Zwyciężałem wyraźnie i z przewagą dużą.
Zdobyłem Puchar Świata. Wróciłem na urząd
Najlepszego W Sezonie. Równo po trzech latach.
Czy można być szczęśliwszym? Chyba, że w zaświatach.
Kolejna część tryptyku do końca dobiegła
Ale nie jest ostatnia. Będzie jeszcze jedna.
Trudny okres kariery omówim na wstępie
Za to potem, pod koniec, k’finału przystępię.
Na razie tak zostańmy, przy tej czwartej Kuli.
Pamiętam jak się wtedy nasz Adaś rozczulił
Kiedy to kończył sezon rozmową z Kurzajem.
Po tym jak po zwycięstwach trzech Planicę rajem
Był nam uczynił. Teraz, gdy gra jest skończona,
Udaje, że jest twardy. Mnie tam nie przekona…