Niedzielny konkurs drużynowy w Willingen, który zakończył się zwycięstwem ekipy Finlandii, wyraźnie wskazał faworytów zbliżającej się rywalizacji olimpijskiej. Pośród laików krąży już przekonanie, że Finowie wygrają złoty medal olimpijski, podczas gdy jakiekolwiek twierdzenia tego typu są li tylko wyrazem nieznajomości dyscypliny (i sportu w ogóle) i należy podchodzić do nich bardzo ostrożnie. Nad tym zwycięstwem warto jednak zastanowić się głębiej, bowiem ostatni raz w rozgrywkach drużynowych Finowie triumfowali trzy lata temu - podczas konkursu lotów w Planicy w marcu 2003 - co wydawać się może bardzo długą przerwą w przypadku nacji, którą najmniej obeznany ze skokami człowiek wymieni pośród najlepszych ekip świata.

Samych Finów zwycięstwo na tydzień przed konkursami olimpijskimi cieszy bardzo: "Wygrana przyszła w najbardziej odpowiednim momencie" mówi Tommi Nikunen, trener reprezentacji, ostrzega jednak przed zbytnią pewnością siebie. "Mamy dobry fundament, ale na podstawie tego konkursu nie można wyrokować o zawodach w Turynie. Udowodniliśmy sobie jednak, że jesteśmy w stanie wygrywać." Nikunen jest również zadowolony z faktu, że Finowie umocnili się na prowadzeniu w Pucharze Narodów, co daje im możliwość wystawienia dodatkowego zawodnika w zawodach PŚ.

Finowie w Willingen skakali dobrze, ale nie doskonale. Pierwszy skok zdecydowanie nie udał się Janne Happonenowi i ekipa Kraju Tysiąca Jezior triumfowała w klasyfikacji końcowej tylko dzięki pozostałym siedmiu bardzo dobrym występom oraz pechowi, jaki pognębił zarówno Austriaków, Norwegów, jak i Niemców. Z rezerwą odnosi się do swojego występu Janne Ahonen (który jako jedyny poza Thomasem Morgensternem dwukrotnie doskoczył do do 140. metra!): "Moje skoki były raczej ostrożne, choć nie były złe". Podczas konkursów olimpijskich nie może być jednak żadnych niedociągnięć i nie można liczyć na błędy rywali. "Wybór składu olimpijskiego wydaje się łatwy, ale w domu mamy jeszcze dwóch zawodników" powiedział po konkursie Nikunen.

Jak wyglądają najbliższe plany Finów? "W poniedziałek czekają nas ostatnie przymiarki kombinezonów, a we wtorek ćwiczymy na skoczni - normalnej, bo pierwszy konkurs olimpijski odbędzie się właśnie na obiekcie normalnym. Postaramy się zachować dobry nastrój i odpocząć - najcięższa praca jest za nami, nie zostało do zrobienia nic nadzwyczajnego" opowiada Nikunen. We środę fińscy skoczkowie odlatują do Turynu, gdzie bez wątpienia walczyć będą o złoty medal olimpijski - pierwszy od czasów Toniego Nieminena i igrzysk w Albertville w 1992 - a poniekąd zechcą powetować sobie przegraną z Salt Lake City, kiedy stracili złoto jedną dziesiątą punktu.

Choć Finowie wygrali w Willingen z przewagą aż 19,9 pkt nad Austrią i 22,9 pkt nad Norwegią, oczy kibiców z równą czujnością muszą śledzić poczynania wszystkich trzech ekip. Ponadto wieloletnie doświadczenie pokazuje, że Igrzyska Olimpijskie rządzą się własnymi prawami - może się okazać, że i w skokach sprawdza się piłkarskie powiedzenie: gra kilkanaście drużyn, a na końcu wygrywają Niemcy.


Podziękowania dla Jarka Gracki za wsparcie merytoryczne.