Na wstępie przepraszam za opóźnienie. Niestety - warunki tutaj są utrudnione szczególnie przez brak internetu...
Zgodnie z planem podróż do Soczi rozpoczęłam w podkrakowskich Balicach, gdzie wciąż można poczuć magię świąt, wraz ze swoją koleżanką ze studiów Agatą. Dalsza część naszej wyprawy przebiegała z komplikacjami.
Ale zacznijmy może od rosyjskiego szaleństwa na punkcie Igrzysk - dało się je zauważyć już na pokładzie samolotu z Krakowa. Zagłówki foteli dumnie dzierżyły logo olimpijskie, a stewardessy rozdawały nie tylko napoje, ale nawet mokre chusteczki sygnowane logo Soczi 2014. Jak łatwo się domyślić również magazyn pokładowy w pełni poświęcony był największej imprezie sportowej tego roku.
To wszystko dawało przedsmak tego, co dzieje się na moskiewskim lotnisku, gdzie olimpijskie maskotki i logo Soczi 2014 widać dosłownie wszędzie. Każdy rękaw oznaczony jest sportowcem uprawiającym inny sport - dziwnym zbiegiem okoliczności mój samolot zatrzymał się obok tego prezentującego skoki narciarskie.
Wychodząc z samolotu towarzyszyła już świadomość, że od „olimpijskiego ducha” nie da się uciec. Maskotki, czyli Niedźwiedź Polarny, Zajączek i Pantera Śnieżna uśmiechają się z każdego stoiska czy sklepiku, poza tym przyozdobiono nimi cały terminal - tak, aby móc się z nimi fotografować.
Jakby tego było mało nawet wafelki czy pistacje mają specjalne olimpijskie opakowania. Chociaż niestety muszę przyznać, że „olimpijskiego ducha” nieco brakowało obsłudze lotniska... przez co do Soczi musiałam polecieć późniejszym samolotem i tym samym w olimpijskim mieście znalazłam się po północy.
Ze względu na formalności, jakie w pierwszych dniach pobytu trzeba tutaj wypełnić, niestety nie udało mi się jeszcze zobaczyć zbyt wiele - szczególnie, że wiele miejsc do momentu oficjalnego otwarcia Igrzysk pozostaje niedostępnych. Jednak wszystko przede mną - dzisiaj czeka mnie pierwsza podróż w góry - na skocznię!