Treningowy skok Joachima Hauera w Courchevel zakończył się okropnym upadkiem. Tuż po wyjściu z progu skoczka obróciło w powietrzu, a Norweg z impetem uderzył o zeskok...

Norweski szkoleniowiec przyznaje, że był przerażony, widząc upadek swojego podopiecznego:

- Rzadko zdarzają się takie upadki. Ja widywałem takie bardzo sporadycznie, a po raz pierwszy ujrzałem taki jako trener drużyny narodowej - powiedział Alexander Stöckl.

W momencie upadku Hauera trener stał na górze skoczni.

- Trudno jest stać i czekać na wiadomość z krótkofalówki, czy wszystko jest dobrze. Nasz fizjoterapeuta był na dole i natychmiast podbiegł. Wspaniale było usłyszeć komunikat, że Joachim wstał - relacjonował Stöckl. - Natychmiast został przebadany; sprawdzono, czy nie ma wstrząsu mózgu, a fizjoterapeuta badał kości i stawy. Nawet przy najmniejszych wątpliwościach trzeba jechać prosto do szpitala.

Po upadku zawodnik miał zawroty głowy, dlatego został przetransportowany do szpitala. Badania nie wykazały żadnych poważnych obrażeń. Co imponujące, zaledwie dwa dni po feralnym upadku Hauer wrócił na skocznię i wystartował w Einsiedeln, gdzie w konkursie zajął 27. miejsce. Jak przyznaje 22-latek, początkowo obawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie skakać:

- Wniosek jest jeden - używać kasku. Można powiedzieć, że wiedziałem o tym, ale szyja cierpi na tym najbardziej, co odczuwa się i kilka dni. Bałem się, że już nigdy więcej nie skoczę - to było zaraz po upadku. Wiedziałem, że może być trudno - również ze względu na psychikę - znowu skakać po czymś takim, ale na szczęście wszystko poszło dobrze - wyjaśniał Hauer.

Zdaniem trenera szybki powrót na skocznię był bardzo mądrym posunięciem, gdyż strach przed kolejnym skokiem by tylko narastał. Sam zawodnik już kilkukrotnie oglądał film z upadku, by wyciągnąć wnioski i uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości.